Share this...
Facebook
Twitter

Twierdza w Kamieńcu Podolskim od dłuższego czasu jest jedną z najpopularniejszych atrakcji Podola, ale właśnie w ciągu ostatnich kilku lat zaczęła ona dynamicznie zmieniać się i ożywać. Ze zwykłego kompleksu muzealnego przekształciła się w żywy organizm, w którym rękodzielnicy mają szansę uprawiać różnorodne tradycyjne rzemiosła, takie jak łucznictwo, garncarstwo, rzeźbiarstwo oraz pieczenie chleba wg. tradycyjnych przepisów. Rekonstrukcja historyczna wetchnęła w budowlę nowe życie, odwiedzającym zaś dała szansę historię nie tylko zobaczyć, ale nawet na chwilę się w niej zanurzyć.

Rekonstrukcja historyczna polega na odtworzeniu kultury pewnej epoki i regionu. W tym celu badacze czytają dokumenty archiwalne, przeglądają obrazy, analizują znaleziska archeologiczne. Za pomocą różnorodnych eksperymentów naukowych oraz innych dostępnych metod rekonstruktorzy maksymalnie wiernie odtwarzają pierwotny wygląd rzeczy albo tradycji, które są badane.

Rekonstruktorzy odzieży, na przykład, własnoręcznie szyją ubrania maksymalnie podobne do tych, które nosili mieszkańcy siedemnastowiecznego Kamieńca Podolskiego. Piekarze pieką chleb według dawnych przepisów, garncarze zaś obrabiają glinę tak samo, jak to było robione setki lat temu.

Organizacja obywatelska “Kamienieckie Miejskie Towarzystwo Wojskowo-Historyczne” istnieje już od 20 lat. Jej uczestnikami są wszyscy rekonstruktorzy twierdzy w Kamieńcu Podolskim. Zajmują się oni badaniem i popularyzacją historii, w szczególności przeszłości Podola i Kamieńca Podolskiego. Dyrektor twierdzy Oleksandr Zaremba (pseudonim – Hajduk) jest przekonany, że o mieście trzeba opowiadać jak najwięcej, gdyż było ono ostatnią stolicą URL (Ukraińskiej Republiki Ludowej – przyp. tłum.). W latach 1919 – 1920 Kamieniec Podolski czasowo przejął funkcję, którą poprzednio pełniły Charków i Kijów. Właśnie stąd wzięła się nazwa festiwalu „Ostatnia Stolica”, który jest organizowany w mieście każdego sierpnia.

Data zakończenia budowy twierdzy wciąż jest przedmiotem debaty historyków: pierwsze wzmianki wskazują na 1374 rok, kiedy miasto otrzymało prawo magdeburskie, ale badania archeologiczne przesunęły datę powstania twierdzy na dwa stulecia wstecz.

Twierdza jest otoczona kanionem, na dole którego płynie rzeka Smotrycz. Zatacza ona pętlę wokół wyspy, na której znajduje się twierdza, tworząc niewiarygodne krajobrazy. Właśnie dzięki tak dobremu ulokowaniu twierdza w Kamieńcu Podolskim jest uważana za jedną z najbardziej niedostępnych fortec na terytorium współczesnej Ukrainy. Udało się ją zdobyć tylko dwa razy w historii, co sprawia, że przeszłość miasta jest powodem do dumy dla współczesnych mieszkańców Kamieńca Podolskiego.

Czym żyje twierdza dzisiaj? Jacy ludzie tworzą jej współczesną historię oraz odtwarzają przeszłość? W Kamieńcu Podolskim można zatrzymać się na dłużej niż tylko na jeden dzień – nie tylko odwiedzić twierdzę, ale rozejrzeć się i dostrzec rekonstruktorów, historyków oraz po prostu ludzi rozkochanych w historii rodzimego kraju.

Oleksandr Zaremba

Oleksandr, który od dziecka jest zafascynowany historią, dzisiaj zajmuje się rekonstrukcją historyczną. Rozpoczął swoją drogę w świat odtwarzania pamiątek oraz bytu historycznego od przeczytania „Książki przyszłych dowódców” Anatolija Mitiajewa, później zdecydował przejść od teorii do praktyki, a więc spróbował swoich sił w modelarstwie (konstruowanie twórcze, testowanie oraz wykorzystywanie modeli konstruktorskich — przyp. aut.). Kolejnym etapem była właśnie rekonstrukcja wojenno-historyczna, która jest bardzo popularna na świecie i szczególnie w Ukrainie. Dzisiaj Oleksandr Zaremba jest dyrektorem twierdzy w Kamieńcu Podolskim.

Obecnie Oleksandr pracuje nad rekonstrukcją XVII stulecia. Narzeka, że rekonstrukcja nie wykorzystuje całego swojego potencjału w dziedzinie popularyzacyjnej, gdyż, na przykład, interaktywne wycieczki kostiumowe albo makiety oraz modele mogłyby przyciągnąć do muzeum znacznie większe audytorium.

Oleksandr pokazuje rekonstrukcję dział XVI-XIX stuleci. Najpierw armatę lokowano w łożu działa – elemencie systemu, na którym umieszczano lufę działa z zamkiem, natomiast dwieście lat temu, w XVIII wieku, wykorzystywane były przeważnie moździerze. Moździerz jest działem z krótką lufą, które było wykorzystywane do obrony budowli fortyfikacyjnych. Takie rekonstrukcje są robione przeważnie w oparciu o księgi z tamtych czasów. Jeżeli chodzi o nieliczne egzemplarze oryginalne, to w posiadaniu Oleksandra są kamienne pociski, które są przechowywane na terytorium twierdzy.

Proces rekonstrukcji kostiumu z jakiejkolwiek epoki jest podobny. Jeśli do naszych dni nie przetrwały przynajmniej fragmenty ubrań, rekonstruktorzy sięgają po książki.

W garnizonie twierdzy (jednostka wojskowa, stacjonująca się w określonej miejscowości — przyp. aut.) w XVII wieku służbę pełnili żołnierze tak zwanego polskiego lub polsko-węgierskiego typu. W tamtych czasach Podole było częścią Rzeczypospolitej. Rozpoznać żołnierzy można było po kilku elementach: magierce, delii oraz muszkiecie. W Rzeczpospolitej modę na czapki-magierki wprowadził Stefan Batory. Czapki te są robione z filcu, latem chronią przed upałem, zimą natomiast osłaniają szyję od wiatru.

Delia to rodzaj zimowej szaty wierzchniej, która była noszona na ramionach. Z rozkazu Stefana Batorego delie miały być błękitne, kolor wzorów natomiast zależał od regionu: w województwie podolskim były one żółte.

Muszkiet z kolei jest bronią palną, która w Ukrainie nazywa się „hakiwnycia”. Hakiwnycia składa się z lufy zamkniętej z jednej strony, zapału, poprzez który iskra trafia do lufy, oraz kurka, w który wstawiony jest knot. Muszkiety były wykorzystywane do końca XVII wieku, kiedy zostały zastąpione przez karabiny skałkowe.

— Wyobraźcie sobie stereotypy człowieka żyjącego na początku XXI wieku, kiedy ktoś mu opowiada o kozakach albo coś w tym stylu. Dla niego kozak to obowiązkowo facet w czerwonych butach z cholewami, szarawarach i w wyszywance. My ten stereotyp chcemy powoli zmieniać i pokazywać, że Ukraińcy to nie tylko to.

Oleksandr opowiada, że największym problemem rekonstrukcji jest brak jasnego wyobrażenia procesu pracy. Według niego w Ukrainie nieoczywistym jest to, że turystyka i edukacja mogą zmieniać miasta i regiony. Razem z kolegami zarządza projektem „Szkoła rekonstrukcji”, gdzie opowiada o kierunkach i możliwościach przez ten projekt oferowanych oraz proponuje uczestnikom dołączenie do niego. W twierdzy sześć lat temu wystartował również projekt „Żywa Twierdza”, w ramach którego mistrzowie różnych fachów przedstawiali swoje rzemiosła, prowadzili warsztaty oraz realizowali rekonstrukcje.

U nas, w Ukrainie, czemuś nie ma jasnego zrozumienia różnicy między żywą historią i jakąś maskaradą. To obraża wielu rekonstruktorów, ponieważ są to ludzie, którzy spędzają dużo czasu i sił nad tym, żeby zbadać historię ubrań, odtworzyć coś na podstawie analogów historycznych, a potem rezultat ich pracy zostaje przyrównany do jakiegoś kostiumu karnawałowego. To są absolutnie różne rzeczy, dla nas to jest oczywiste, natomiast dla większości ludzi – niestety nie.

W ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba turystów wzrosła prawie dziesięciokrotnie, mówi Oleksandr. Przez taką popularność twierdzy jako obiektu turystycznego pracownicy muzeum bardziej dbają o jej stan i rekonstrukcję. Niebezpieczne są np. deszcze skutkujące podmywaniem zboczy i w konsekwencji zniszczeniem ścian twierdzy. Praca jednak cały czas wre, gdyż turyści nieustannie przyjeżdżają do miasta w nadziei na zobaczenie żywej historii.

– Inspirujące są dla nas słowa, które są przypisywane Winstonowi Churchillowi. Szczerze mówiąc nigdy nie znalazłem źródła tej wypowiedzi, ale wierzę, że kiedy mu powiedziano, że podczas wojny wydatki na kulturę będą zredukowane, odpowiedział: „Jeżeli zetniemy wydatki na kulturę, to o co w takim razie toczymy tę wojnę?”.

Ihor Czesniwśkyj

Ihor Czesniwśkyj zajmuje się rekonstrukcją XVII wieku. Razem z kolegami produkuje tradycyjne łuki z tamtych czasów, odtwarza kostiumy oraz prowadzi działalność edukacyjną. W Ukrainie nie organizuje się wydarzeń łuczniczych na dużą skalę, które opowiadałyby o łuczniczych tradycjach oraz popularyzowałyby ten gatunek sztuki i sportu. Ihor jednak jest jednym z organizatorów corocznego turnieju strzelania z łuku tradycyjnego „Kamienna Strzała” w Kamieńcu Podolskim. Mówi, że to właśnie miasto inspiruje go do tego rodzaju działalności.

Ihor opowiada, że pierwszy swój łuk zrobił jeszcze jak był dzieckiem. Wyrób był dość skomplikowany, jest on wciąż przechowywany w arsenale dziadka Ihora. Proces wytwarzania łuków nie ma końca: uczysz się cały czas, póki żyjesz, ciągle więc zauważasz coś, co można ulepszyć.

Dzisiaj łuki są robione z karbonu albo drewna, wygląd oraz kształt pozostają jednak tradycyjne dla poszczególnych regionów. Każdy łuk na inne napięcie, a więc dla każdego strzały też są dobierane indywidualnie. Jeżeli strzała będzie zbyt sztywna, to może odbić się od cięciwy (lina, która jest napinana ramionami łuku — przyp. aut.) oraz zamiast tarczy polecieć w bok, w zależności od tego, jak strzelec będzie celował oraz trzymał łuk w rękach.

Ihor dużo opowiada o tureckiej, tatarskiej albo europejskiej tradycji wytwarzania łuków, wspomina również o tradycji ukraińskiej, jednak tego wątku nie zgłębia. Kozacy przeważnie nie korzystali z łuków własnej produkcji, co jest udowodnione znaleziskami archeologicznymi. Do naszych dni zachowały się łuki scytyjskie, trudno je jednak powiązać z ukraińską tradycją łuczniczą.

– Są łuki tureckie, tatarskie, ale ukraińskich jakoś nie widziałem. Tak żeby powiedzieć, że jest ukraiński. Kozacy prawdopodobnie wykorzystywali… No przecież nie chcecie strzelać z gorszego (łuku — przyp. red.), tylko z lepszego, bo od tego zależy wasze bezpieczeństwo i życie. Pod tym względem tureckie albo tatarskie łuki były o wiele lepsze.

Ihor dostaje kołczan (skórzana albo drewniana torba, futerał na strzały — przyp. aut.), który, podobnie jak łuk i strzały, jest produkowany indywidualnie. Jeśli z łuku strzela wierzchowiec, to jego kołczan zakłada się na plecy, strzały z kolei wkłada się grotem w dół, aby spiesząc się nie zranić ręki. W przypadku piechoty wygodniej będzie zrobić wszystko na odwrót – grotem do góry.

Proces wytwarzania łuku jest dość ciekawy, ale Ihor przede wszystkim zachęca wszystkich turystów do postrzelania z nich. Dla siebie już dawno zdecydował: nie da się robić łuki i z nich nie strzelać. Te dwa zajęcia zawsze idą w parze. Porywalizować w umiejętności strzelby można w twierdzy, gdzie funkcjonuje strzelnica.

Kiedyś Ihor został zapytany o to, jak prawidłowo strzelać z łuku.

— Trafienie w cel nie jest najważniejsze, a zrobienie prawidłowego strzału. Robiąc wszystko prawidłowo trafisz w cel, ale to może być tylko przypadek. Trzeba natomiast zrobić wszystko tak, żeby trafienie w cel było sukcesem.

Ołeh Szułyk

Sześć lat temu Ołeh Szułyk upiekł swój pierwszy chleb. Starszy rekonstruktor Oleksandr Zaremba wystąpił z inicjatywą zrobienia czegoś nowego i pokazania tego turystom. Zbudowali więc piec i wzięli się za robotę, choć kilka pierwszych bochenków się spaliło.

Chleb piecze się z mąki drugiego sortu. Ołeha nie interesuje wykorzystanie mąki pierwszego gatunku, gdyż wtedy pieczenie chleba zamienia się w procedurę zbyt prostą i banalną. Cały proces wygląda następująco: w odpowiedniej kolejności miesza się serwatkę ze zsiadłym mlekiem, cukrem, mąką żytnią i daje się ciastu trochę czasu na fermentację. Wyrabianie ciasta zajmuje godzinę.

— Jak mówił jeden dziadek, sporo ludzi tak mówiło, przychodzą ludzie starsi i mówią: «Chleb trzeba gnieść do siódmego potu». Póki siedem razy czoło nie otrzesz, chleba nie będzie. Najpierw się dziwiłem, myślałem, że jak to, a potem jak zacząłem ugniatać…Naprawdę, godzinę wycierasz pot, i to niejeden raz.

Prawie tyle samo czasu chleb spędzi w piecu. Zawsze istnieje ryzyko, że połowa się przypali, gdyż dno pieca jest zbyt cienkie dla takich procedur, a więc pozostawiać długo w piecu chleba nie wolno. Trzeba ciągle uważać, żeby się nie przypalił oraz regularnie zamieniać bochenki miejscami.

Pierwszy bochenek chleba dają spróbować turystom. Kroić chleba nie wolno, można go tylko łamać. Różnica w smaku jest zauważalna od razu, chleb ze sklepu jest pieczony w piecach elektrycznych, tutejszy natomiast na drewnie. Dlatego chleb pachnie dymem.

W twierdzy jest również młyn wodny, który już kilka razy był wykorzystany do przemiału ziarna. Ołeh wierzy, że jest to nie mniej ciekawa atrakcja turystyczna, która zwraca na siebie uwagę dużej liczby turystów odwiedzających fortecę. Ziarno przemielone na tym młynie było potem wykorzystywane do pieczenia chleba. Młyn wodny jednak, jak i wiele innych elementów twierdzy, potrzebuje naprawy.

Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter

Do towarzystwa rekonstruktorów Ołeh trafił po poznaniu innego Ołeha – garncarza, który razem z kolegami był ubrany w tradycyjne ubrania XVII wieku, czym zwrócił na siebie uwagę. Najpierw mężczyzna nie wierzył, że udało mu się poznać rekonstruktorów, gdyż było to jedno z jego marzeń, później z kolei nie wierzył, że tak łatwo zacząć przygodę z rekonstrukcją: kupić płótno domowej roboty, wykroić i zszyć. Nie trzeba tu żadnej innej wiedzy albo umiejętności.

Teraz Ołeh często spaceruje w okolicach twierdzy z garncarzem, swoim imiennikiem, w kostiumach oraz proponuje turystom zrobienie sobie z nimi zdjęcia. Usługa jest darmowa, gdyż przede wszystkim zależy mężczyznom na popularyzacji historii Podola i Kamieńca.

Ołeh Chrapan

— Dobrze, wkładaj do środka, trzymaj, patrz, teraz przyciśnij i ciągnij po trochu do góry. Ciągnij, ciągnij do góry, tak, teraz jeszcze raz. Ściskaj, ciągnij!

Ołeh Chrapan — garncarz. W jednym z komnat twierdzy mieści się jego pracownia, w której prowadzi warsztaty dla dzieci i dorosłych oraz sprzedaje wyroby z gliny. Ołeh wydaje turystom wszystkie niezbędne materiały i wymaga od nich tylko jednego: chęci zrobienia czegoś nowego i ciekawego.

Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter

Wcześniej pracownia Ołeha znajdowała się w kanionie obok Bramy Ruskiej, też na starym mieście, jednak daleko od twierdzy. Zwykle spaceruje tam mało ludzi, a więc mało kto zaglądał do pracowni. Mistrzowi się znudziło, postanowił więc przenieść się do twierdzy.

– U mnie teraz zima – nie ma ludzi. Przychodzę, mogę trochę sobie pospać, mogę bułkę przez połowę dnia jeść z herbatą, słuchać muzyki, czytać. Kiedy są ludzie, zaczyna się ruch, chce się coś robić, ludzie przychodzą, zadają pytania, interesują się, a ty im opowiadasz, przeprowadzasz warsztaty, wtedy chce się coś robić, bo wiesz, że jesteś komuś potrzebny.

Mimo tego, że fach garncarski Ołeh opanował praktycznie sam, ma jednak pierwszego nauczyciela – jest nim Wasyl ze wsi Towste na Podolu. Zawsze mówił on Ołehowi: „Póki z pieca nie wyjmiesz, nie rzucaj”. Każdą pracę zawsze trzeba doprowadzać do końca.

— Rzeczywiście, sto razy już myślałem, po co ja to robię, na pewno to rzucę, nic na tym nie zarabiam, a żyć z czegoś trzeba. Ale kiedy wyjmuję wyrób z pieca, to rozumiem, że to jest ekstra i że warto to robić.

Proces produkcji glinianych garnków składa się z kilku etapów. Glina, którą kupują garncarze, jest twarda jak kamień, a więc nie nadaje się do lepienia. Trzeba ją najpierw zmoczyć, wyrobić do konsystencji śmietany, przepuścić przez sito, wysuszyć na półce, a kiedy będzie wystarczająco sucha – wymieszać. Połowa roboty zrobiona.

Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter

Dalej kolej na lepienie i wypalanie. Garncarz ciągle zmacza ręce wodą, aby glinę łatwiej było lepić, oraz rozkręca nogą garncarskie koło. Glinie można nadać prawie każdy kształt. Wzory są robione specjalistycznymi narzędziami, najczęściej jednak jest wykorzystywany zwykły patyk. W celu zdjęcia dzbanka lub garnka z koła garncarskiego bez uszkodzenia wyrobu, odcina się go drutem.

Ołeh opowiada również o innych garncarzach, którzy żyją w podolskich wsiach. Dużo pracy nie mają. Kiedyś w Domowce i Smotryczu działały duże cechy, teraz sytuacja wygląda inaczej. Dzisiaj centrum garncarstwa jest Opiszne.

Zasady pracy z gliną są niezmienne, jednak każdy mistrz stosuje swoją własną metodę. Kiedy Ołeh uczy lepienia, to zwykle pokazuje podstawowe techniki i pozostawia człowieka sam na sam z gliną. Ręce wszystko robią same.

— Czym jest dla mnie tworzenie z gliny? To jest taki duchowy, twórczy proces. Oprócz praktyki trzeba również to kochać i czuć. Wtedy to rzemiosło będzie czymś więcej, będzie się różniło od zwykłej pracy.

Jak kręciliśmy

W tym vlogu trafimy do Kamieńca Podolskiego, gdzie zobaczymy, jak latają balony nad twierdzą, poznamy przesiedleńca z Krymu Mykołę Szłapaja, przekonamy się, czym żyje twierdza w Kamieńcu Podolskim, trafimy na trening z motoballu, odwiedzimy Otroków oraz siedzibę Ignacego Ścibor-Marchockiego, a na sam koniec trafimy do Wełykiej Jaromirki, gdzie fantastyczny człowiek, Serafym Łeśko, stworzył własne muzeum.

Nad materiałem pracowali

Autor projektu:

Bohdan Łohwynenko

Autorka:

Wałeria Didenko

Redaktorka:

Kateryna Łehka

Producentka:

Olha Szor

Fotografka:

Polina Zabiżko

Fotograf,

Operator:

Pawło Paszko

Operator:

Ołeksandr Portian

Reżyserka montażu:

Liza Łytwynenko

Reżyser:

Mykoła Nosok

Redaktor zdjęć:

Ołeksandr Chomenko

Transkryptorka:

Polina Panasenko

Tłumacz:

Ołeksandr Horobets

Redaktorka tłumaczenia:

Natalia Steć

Śledź ekspedycję